Rejs muzyków - Zawisza Czarny
2-8 października 2006

autor: Edek Hańcza

Główna | O nas | Aktualności | Muzyka | Galeria | Kontakt | Goście | Linki

 
















O tym rejsie myślałem już od roku, a może dłużej? :) Razem z całym zespołem chcieliśmy płynąć w 2005 roku, ale niestety nie było już miejsc. Powiedziałem wtedy Waldkowi Mieczkowskiemu, organizatorowi rejsu, żeby od razu wpisał nas na kolejny sezon.

Tym razem się udało :) Zaokrętowaliśmy się w poniedziałek przed południem. A zaokrętowaliśmy się nie na byle czym - na samym Zawiszy Czarnym! Choć to początek października pogoda była wymarzona. Prognozy zapowiadały silny wiatr, dużo słońca i trochę deszczu, ale tylko trochę :) Niecierpliwie czekaliśmy na pozostałych członków załogi, a przecież zjeżdżali się z całej Polski: Będzin, Białystok, Chwaszczyno, Częstochowa, Kraków, Lipków, Lublin, Rzeszów, Sandomierz, Szczecin, Tarnobrzeg, Warszawa, Wrocław i oczywiście Gdańsk, Gdynia i Sopot ;) Jeszcze tylko odprawa paszportowa i... o 16 wyszliśmy, wreszcie wyszliśmy w morze!

Na samym początku, w zatoce, spotkał nas morski chrzest :) Znad lądu przyszły ciemne chmury i... sypnęło gradem. Lód wielkości piłeczek pingpongowych wymiótł wszystkich z pokładu. Została tylko I wachta, na szczęście opatulona i zakapturzona w ciepłe, grube sztormiaki :) Chmury jak przyszły tak też i zniknęły - pozostał tylko lód na pokładzie. Hm... trzeba go było jakoś spożytkować, a przecież każdy wie, że lód najlepiej spożytkować w szklaneczce whisky... ;)

O 18:35 pierwszy żagiel w górę - Bryfok! Zaraz potem Bomkliwer, Grotsztaksel i Bezanszataksel. Silnik odstawiony, stan wiatru 3-4, stan morza 1-2. Cudownie, bajecznie, wręcz euforycznie. Przy zachodzącym słońcu nad pozostawioną w dali Gdynią ukazała się tęcza... Potem już tylko woda, wiatr, gwiazdy i migające w oddali światła znikającego lądu. Kierunek - Visby, Gotlandia, Szwecja.

Następny dzień cały w morzu. Piękna, słoneczna pogoda. Lekkie fale - stan morza 2. Wiatr - czwóreczka, ciągle wiejący od południowego-zachodu. Wczesnym rankiem zrzucamy Bryfoka i dostawiamy Kliwer, Sztafok i Bezan. Poza tym życie na pokładzie toczy się wolno, leniwie. Poznajemy się i jednocześnie zapominamy o lądowych sprawach. Za to nie zapominamy o gitarach i śpiewach - w końcu to rejs muzyków :) Tak więc na rufie, pierwsze muzyczne popołudnie. Dookoła tylko woda. "Żagle wiatrem znowu pełne..."

Niedługo po zachodzie słońca zobaczyliśmy światła latarni Homburg. Wiatr zmienił się na zachodni i zelżał. W tej sytuacji o drugiej w nocy zrzucaliśmy żagle - ostre światła z masztów oświetlające pokład, dookoła nieprzenikniona ciemność i chlupot niewielkich fal muskających kadłub. Największe doznania były na bukszprycie. Tam stoi się na siatce, nie ma pokładu, pod stopami tylko morze... Resztę nocy szliśmy na silniku, aby nad ranem wejść do Visby.

Hanzeatyckie miasteczko powitało nas lekkim zachmurzeniem, mimo to ciepło. Urzekły nas brukowane uliczki, wspaniała katedra górująca nad miastem, ruiny kościoła Œwiętego Mikołaja, zbudowanego w 1230 i spalonego w 1525 roku. Zaskoczyła cisza i spokój - niewiele osób spotyka się w rybackich alejkach. Stały ląd, po prawie 40 godzinach w morzu, dobrze wszystkim zrobił :) Po wycieczce jednak wszyscy chętnie wrócili na pokład, a tam - muzyczną imprezę rozkręcił zespół Drake z IV wachty, do którego skwapliwie dołączyły Trzy Majtki z wachty I i cała załoga. Każdy grał na czym mógł. Były nawet drumle i kazoo ;) Niektórym nogi rwały się do tańca. Tylko kpt. Waldek spokojnie i dostojnie pykał kapitańskie cygaro :)

o 18 znowu oddaliśmy cumy i szpringi. Już na morzu zjedliśmy muzyczną kolację przygotowaną przez IV wachtę. To był początek kubrykowych śpiewów - oj, było wesoło :) Noc minęła spokojnie. Przy nadal słabym poludniowo-zachodnim wietrze szliśmy na silniku. Około 5 w nocy znowu minęliśmy Homburg i obraliśmy kierunek na Łotwę. Dopiero rano, po śniadaniu, wyspani i najedzeni postawiliśmy Bryfoka. Morski czwartek przypominał morski wtorek - znowu leniwie, spokojnie, cicho, dookoła tylko woda i szum fal. Gitary i śpiewniki poszły w ruch :) Zanim się spostrzegliśmy minął kolejny dzień i wpływaliśmy w długi, wąski kanał portu w Ljepai.

Po cumowaniu i kolacji większość załogi, za życzliwą radą i przewodnictwem kapitana znalazła się w łotewskiej knajpce :) Przygrywał dwuosobowy, łotewski boysband :) Gitarka i wokal - trzeba przyznać, że niektóre międzynarodowe standardy typu U2 wychodziły im całkiem przyzwoicie :) Tymczasem my przy połączonych stolikach sączyliśmy drinki wesoło gaworząc i wznosząc toasty na cześć Kapitana, Pierwszego, Starszego... Jakoś nikomu nie spieszyło się na pokład :) Eh, gdyby nie poranny dyżur w kambuzie... ;)

Rano jakoś udało nam się szybko wyrobić ze śniadaniem i przygotowaniem do obiadu. Znaleźliśmy chwilkę, aby przebiec się po Ljepai. Muszę przyznać, że nocą miasto wyglądało zdecydowanie lepiej. W dzień jakoś nie zrobiło na nas większego wrażenia. Czas płynie szybko. O 18 ponownie oddaliśmy cumy - ostatni kurs, kurs powrotny, do Gdyni...

Tym razem pogoda była dżdżysta. Wiał silny sztormowy wiatr dochodzący do 8 stopni Beauforta! Stan morza 4. W takiej pogodzie stawianie żagli to niezłe przeżycie :) "Rzucało nami w górę, w dół i fala zmyła pokład..." Wspólnym wysiłkiem postawiliśmy Kliwer, Sztafok, Grotsztaksel i Bezansztaksel. Południowo-zachodni wiatr nie pozwalał płynąć bezpośrednio na Gdynię. Szliśmy najpierw w kierunku Szwecji, aby w sobotę około 9 rano wykonać pierwszy w tym rejsie zwrot pod żaglami i zacząć spływać w dół Bałtyku. Podziwialiśmy wytrzymałość wachty II, a potem III, które w tym całym rozkołysie i przechyłach potrafiły przygotować i sprawnie podawać posiłki. Faktem jest, że nie wszystkim chciało się jeść... ;)

Noc, wycie wiatru, bujanie i przelewające się przez pokład fale były chyba najlepszą inscenizacją dla przyjęcia, jakie w kubryku zgotowała kapituła Kongregacji Przyjaciół Picia Rumu "WRAK" (oby żyła wiecznie) nowo przyjmowanym kumplom-RUMplom ;) "Hej ho, na umrzyka skrzyni i butelka rumu..." - długo w nocy grzmiały gromkie, kongregacyjne śpiewy.

W sobotę o 5:50 zobaczyliśmy wreszcie Latarnię w Krynicy Morskiej. Trzeba dodać, że wiatr w nocy jeszcze bardziej się wzmocnił - w dzienniku pokładowym zanotowaliśmy 9 stopni Beauforta! Kolejny zwrot, mokro, brzydko, a jednak... nie chce się wracać. Jeszcze tylko zrzucanie żagli i już główki portu, cumy, ląd, ludzie, samochody, gwar Gdyni...Jak te 6 dni szybko minęło...


modyfikowano 2006-10-26